
Jednak dla mnie Bielany to przede wszystkim ludzie. Mam tu wielu znajomych i niemal całą rodzinę. Pisząc książkę, bardzo chciałem osadzić akcję w miejscu, które znam i które jest dla mnie ważne – mówi w rozmowie z „Naszymi Bielanami” Rafał Babraj, autor książek, scenarzysta gier komputerowych i były współpracownik naszej redakcji.
Karolina Rudzik: Skąd Twoja pasja pisania?
Rafał Babraj, pisarz i scenarzysta gier komputerowych: Parę lat temu wpadła mi w ręce książka amerykańskiego autora Simona Sinka „Zaczynaj od Dlaczego”. Wtedy w taki bardziej świadomy sposób zdałem sobie sprawę, że moje „dlaczego” to właśnie potrzeba opowiadania historii. Ciągnęło mnie do tego praktycznie od dziecka, ale dopiero w liceum przestałem pisać do szuflady. Lubiłem oglądać anime, czyli japońskie animacje, więc zacząłem tworzyć fan fiction – fanowskie historie z ulubionymi bohaterami. Znalazłem w internecie grupkę podobnych zapaleńców i przez kilka lat czytaliśmy wzajemnie swoje teksty. Z czasem zacząłem pisać opowiadania fantastyczne, ponieważ taka literatura najbardziej mnie wciągała. W pewnym momencie pojawiła się myśl: może warto wysłać je do wydawcy? Spróbowałem i... nic. Zero odzewu. Wtedy dopiero się uczyłem, że droga do debiutu nie będzie usłana różami.
Ale byłem konsekwentny, pisałem dalej, wysyłałem kolejne teksty. I w końcu odezwał się do mnie legendarny i niestety już świętej pamięci Maciej Parowski z czasopisma „Fantastyka – Wydanie Specjalne”. W ten sposób jako student opublikowałem swoje pierwsze opowiadanie. Później zaczęła się praca zawodowa – jako dziennikarz, później urzędnik i analityk. Swoje rzeczy pisałem po godzinach, często w nocy. Minęło ponad dziesięć lat i w tym czasie opublikowałem jeszcze parę opowiadań i dwie książki. Obecnie pracuję jako scenarzysta w studiu, które tworzy jedne z najlepszych gier komputerowych na świecie. Moja pasja przerodziła się w pracę zawodową.
Skąd pomysł na fantastykę? Czy świat, w którym żyjemy nie odpowiada Tobie i chcesz wykreować jakiś inny?
Nie, myślę, że całkiem nieźle odnajduję się w naszym świecie. Choć czy wszystko mi w nim odpowiada, to już inna kwestia. Natomiast fantastyka od zawsze mnie przyciągała. Pamiętam, jak w liceum przeczytałem Sapkowskiego czy Tolkiena – to było doświadczenie otwierające oczy. Obaj ci autorzy do teraz są dla mnie bardzo ważni, ale mój ulubiony pisarz to jednak Steven Erikson. Uwielbiam w fantastyce to, jak potrafi zaskakiwać – ostatnio ogromne wrażenie wywarło na mnie „Ślepowidzenie” Petera Wattsa. Z jednej strony, czytając takich gigantów, czerpiesz ogrom inspiracji, z drugiej myślisz sobie – gdzie mi do nich?
Mam dużo pokory, dlatego nie porwałem się jeszcze na pełne światotwórstwo. Moje powieści zawierają elementy fantastyczne, ale akcja obu książek rozgrywa się głównie w Warszawie.
Dlaczego fascynują Cię chaos, wojna, agresja, koniec świata?
Fascynuje mnie przede wszystkim opowiadanie historii. Gdy wymyśliłem taką, którą chciałem osadzić w ruinach Warszawy zniszczonej przez tajemniczy kataklizm, to musiałem zadać sobie pytanie, jak by to mogło wyglądać? A więc „Dystrykt Warszawa” bywa wulgarny i jest tam agresja.
Uważam, że w trudnych chwilach w ludziach uwalnia się dużo dobrego, ale oczywiście też dużo złego. I chciałbym, aby tacy byli też bohaterowie moich książek – niejednoznaczni moralnie. Czasem ci pomogą, a czasem wykorzystają. W sytuacjach krańcowych, takich jak koniec świata jaki znamy, na powierzchnię wypełzają najgorsze demony.
A może świat z Twoich książek jednak odzwierciedla trochę nasz świat?
Tak, na pewno trochę tak jest. Główna inspiracja do pisania to własne doświadczenia i obserwacje.
Czasem się śmieję, że parę razy udało mi się poniekąd przewidzieć przyszłość. Jako przykład mogę podać motyw Izolacji – na początku „Dystryktu Warszawa” lokatorzy jednego z bloków są uwięzieni przez wiele miesięcy w swoich mieszkaniach. Żyją w pewnego rodzaju pętli, jak bohater filmu „Dzień Świstaka”. Gdy niedługo później w życiu realnym wybuchła pandemia koronawirusa i nagle zostaliśmy zamknięci we własnych domach, miałem déjà vu.
Podobnie w moim audiobooku pt. „Wirus demokracji” pojawia się nieznana choroba, która wywołuje potężny chaos w całym kraju. Ta książka też powstała przed pandemią. Aż strach napisać kolejną...
No właśnie. Będą kolejne książki?
Mam taką nadzieję. Druga część „Dystryktu Warszawa” jest już u wydawcy. Premiera planowana jest na 2023 rok.
W Twojej książce akcja toczy się również na Bielanach. Co widzisz w tej dzielnicy?
Bielany to moje centrum Warszawy. Urodziłem się w Szpitalu Bielańskim, chodziłem do szkoły podstawowej na Kochanowskiego, studiowałem na UKSW, a nawet przez pewien czas pracowałem w CRS Bielany. Mam tu swoje ulubione kawiarnie, cukiernie czy restauracje. Najbardziej doceniam spokój, zieleń, sąsiedzką atmosferę i lokalne inicjatywy. Często można mnie spotkać na grach planszowych w Klubie Piaski, na siatkówce w Parku Olszyna czy na piknikach pod urzędem dzielnicy, gdzie pomagam żonie z jej kwiaciarnią „Kocimiętką”. Jednak dla mnie Bielany to przede wszystkim ludzie. Mam tu wielu znajomych i niemal całą rodzinę. Pisząc książkę, bardzo chciałem osadzić akcję w miejscu, które znam i które jest dla mnie ważne. Dlatego czytelnik trafi m.in. do ratusza, Lasu Bielańskiego czy też zahaczy o ulicę Broniewskiego... W drugiej części akcja również będzie rozgrywać się na Bielanach, choć w mniejszym stopniu.
A znasz burmistrza Bielan? Jest jednym z bohaterów Twojej książki.
W „Dystrykcie Warszawa” faktycznie jest postać burmistrza Nowych Bielan, ale to bohater wymyślony przeze mnie. Jest niejednoznaczny moralnie, brutalny i zwłaszcza na początku dość odpychający. Tymczasem burmistrza Pietruczuka poznałem wiele lat temu, gdy jako dziennikarz miejski pisałem o Bielanach do „Dziennika Polska-Europa-Świat”. Jestem pod wrażeniem, jak bardzo zmieniła się nasza dzielnica od tamtego czasu. Bardzo miło wspominam tę współpracę. Nawet po tylu latach, gdy mamy okazję spotkać się z burmistrzem na różnych dzielnicowych wydarzeniach, zawsze wymienimy parę ciepłych słów.
Współpracowałeś też z „Naszymi Bielanami”.
To prawda, gdy studiowałem dziennikarstwo na UKSW, pisałem artykuły z życia uczelni. To były moje pierwsze kroki jako dziennikarz. Najbardziej w pamięć zapadła mi debata z udziałem polityków z pierwszych stron gazet, z której musiałem przygotować relację. To było dla mnie duże przeżycie – oto najważniejsi ludzie w kraju, których znałem tylko z mediów, przyjechali na Bielany.
Tak że to właśnie w „Naszych Bielanach” zaczynałem przygodę z dziennikarstwem, która trwała kilka lat i wywarła na mnie duży wpływ. Nie bez powodu głównym bohaterem mojego „Wirusa demokracji” jest właśnie dziennikarz.
Rozmowa ukazała się w gazecie “Nasze Bielany” nr 8/2022.