null

Być jak cichociemny, czyli bielańska „Misja Las”

Drukuj otwiera się w nowej karcie
Zdjęcie: Uczestnicy zajęć oglądają na polanie różne gatunki roślin i dowiadują się do czego one mogą być wykorzystane
Uczestnicy zajęć zdobywali wiedzę o gatunkach roślin, które można spotkać w Puszczy i tego, do czego można je wykorzystać, FOT. BOK

Czy trzymając nad ogniem drewniane naczynie, można zagotować w nim wodę? Jeśli myślicie, że nie – jesteście w błędzie! O tym, że jest to wykonalne mogli się przekonać w Puszczy Kampinoskiej uczestnicy fascynującego kursu ... korzonkowego zorganizowanego przez Bielański Ośrodek Kultury w ramach projektu „Misja Las”.

Mimo że jest dopiero połowa września, temperatura powietrza sięga niewiele ponad 10 st. C. Ciężkie ołowiane chmury co chwila zasłaniają słońce. Chłód i groźba deszczu nie zniechęcają jednak ponad dwudziestoosobowej grupy czekającej przed wejściem do filii Bielańskiego Ośrodka Kultury przy ul. Estrady 112. W niedzielne popołudnie ośrodek zaprosił na... kurs korzonkowy. To ostatnie spotkanie z cyklu „Misja Las”, oryginalnego projektu inspirowanego szkoleniami, jakie przechodzili w Wielkiej Brytanii legendarni Cichociemni.

– Zanim wyruszymy do lasu, powiedzcie, czemu chcieliście wziąć udział w kursie korzonkowym? – pyta Łukasz Tulej, jeden z prowadzących zajęcia. – Zmusiły nas do tego rosnące ceny żywności – żartuje jeden z panów, a grupa wybucha śmiechem. – A mówiąc poważnie, warto wiedzieć, które polne rośliny i korzonki są jadalne, bo nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza się przyda – wyjaśnia.

Zanim wyruszymy do lasu Łukasz Tulej opowiada o walorach korzonków, bulw i cebul polnych roślin. – Są one źródłem wartościowego pożywienia. Z niektórych uzyskamy olej, z innych mąkę. Ale to proces żmudny i czasochłonny. Taki sposób pozyskiwania żywności jest w naszych czasach zwyczajnie nieopłacalny – przyznaje. – Jednak zawsze warto wiedzieć, które rośliny mogą być dla nas ratunkiem w potrzebie – dodaje. 

Czy „Misja Las” to forma przygotowania do życia w niebezpiecznych czasach? Czy wpływ na organizację takich zajęć miał wybuch wojny w Ukrainie? Łukasz Wierzchosławski z BOK zapewnia, że to przypadek. Ale umiejętność przetrwania w lesie może się przydać każdemu, zwłaszcza mieszkańcom miasta, do którego przylega puszcza, amatorom wędrówek po lesie i zbieraczom grzybów. O tych, którym umiejętności survivalowe podczas II wojny światowej niejednokrotnie ratowały życie, fascynująco opowiadał Mateusz Napieralski. Wielką historię ciekawie łączył z informacją o historii lokalnej. – W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego oddział dowodzony przez cichociemnego Adolfa Pilcha „Góra”/„Dolina” miał zdobyć lotnisko na Wawrzyszewie, które znajdowało się na terenach obecnie zajmowanych przez Hutę Warszawy – mówił.

– Projekt „Misja Las” jest inspirowany właśnie szkoleniami Cichociemnych. Każdy z nich oprócz zajęć strzeleckich, walki wręcz czy z dywersji musiał też przejść kurs korzonkowy. Szkolenia były bardzo ciężkie, wręcz mordercze. Wystarczy wspomnieć, że nad ośrodkiem, w którym trenowali Polacy widniał napis: „Szukasz śmierci, wstąp do chwilę” – mówił Mateusz Napieralski, prezentując wojenne zdjęcia bohaterów na tablecie. – Później kandydaci na skoczków musieli zweryfikować zdobyte umiejętności. Wyposażeni jedynie w nóż, sznurek i kawałek drutu musieli spędzić 2 tygodnie w szkockich lasach, znajdując tam pożywienie – opowiadał Mateusz Napieralski. 

Nam tyle czasu nie dano, dlatego dziarskim krokiem ruszamy ku Puszczy Kampinoskiej. Dzieli nas od niej ruchliwa ulica Estrady i kilkaset metrów. Instruktor przypomina o prawnych uwarunkowaniach, których musimy przestrzegać. – Pamiętajmy, że zgodnie z przepisami nie można zbierać roślin na terenach prywatnych. Dlatego my będziemy się szkolić wyłącznie na tych działkach, których właściciele wyrazili na to zgodę – podkreśla Łukasz Tulej. Ale zastrzega, że w sytuacji ekstremalnej, oczywiście nikt nie wymaga respektowania praw własności – najważniejsze jest przecież to, by przeżyć.

Zatrzymujemy się po dotarciu do linii lasu. Wiodła do niego gęsto porośnięta po bokach, wąska ścieżka. Z punktu widzenia typowego mieszczucha – pozarastana niższym lub wyższym, w każdym razie, zielskiem. Z punktu widzenia instruktora survivalu – przeszliśmy przez bogato wyposażoną spiżarnię. – Właśnie minęliśmy mnóstwo jedzenia – uświadamia nas instruktor. Chociażby babkę zwyczajną, zwyczajną jedynie z nazwy, bo można z niej zrobić mnóstwo odżywczych dań – z liści sałatkę, herbatę czy sok na miejsca ukąszeń i otarć skóry. Jadalne są także korzenie, a z jej kwiatostanów zbiera się kaszkę, która znakomicie zagęszcza potrawy. Podczas wędrówki przekonujemy się, że wzmocnić siły można również rosnącą wokół nawłocią, żywokostem, niecierpkiem, pięciornikiem gęsim, marchewką dziką, korzonkiem wiesiołka czy ziela wrotyczu. Większość roślin jest także wykorzystywana w medycynie niekonwencjonalnej, np. powszechny krwawnik. Dowiadujemy się też, że aby bezpiecznie korzystać z leśnego i polnego menu, trzeba zwracać uwagę na szczegóły (np., czy liście wyrastają z oczek parzyście czy naprzemiennie), bo wiele roślin jest do siebie bardzo podobnych, zwłaszcza dla botanicznego laika.

Łukasz Tulej dodaje, że większość jadalnych roślin rośnie nie w lesie, a na łąkach. Dla wegetarian las oferuje pożywienie właściwie dopiero późnym latem i jesienią, gdy są już jagody i grzyby. Część produktów można spożyć dopiero po odpowiednim przygotowaniu. Przykładem są żołędzie, których na surowo lepiej nie jeść. Przed spożyciem należy poddać je obróbce, np. moczyć kilka godzin w strumieniu (chodzi o wypłukanie garbników). Nadają się też do spożycia po upieczeniu w ognisku, choć na leśny popcorn nie ma co liczyć. Pożytek jest także z czapeczki żołędzi. – Można wygwizdać na nim sygnał SOS – informuje Mateusz Napieralski. 

Grzęznąc na  piaszczystych ścieżkach charakterystycznych dla Puszczy Kampinoskiej, mamy też okazję zobaczyć ślady jej kopytnych mieszkańców. – Przed nami przechodziły tędy dziki. A ten to musiał być naprawdę duży okaz – zauważa Łukasz Tulej, wskazując na zagłębienia w piasku. Przy okazji tłumaczy, jakie ślady zostawia dzik (dość duże, zaokrąglone racice), a jakie sarna (drobne, zaostrzone). Trudno powiedzieć dokąd zmierzała grupka dzików, my za cel obraliśmy obóz wybudowany na skraju puszczy. Część z uczestników korzonkowej wyprawy zna to miejsce doskonale, niektórzy nawet pomagali w budowie szałasów powstałych z beli i mchów. Sporo osób regularnie bowiem bierze udział w eskapadach organizowanych przez Bielański Ośrodek Kultury.

– Tydzień temu braliśmy udział w bardzo ciekawym kursie botanicznym. Jestem farmaceutką, teorię dotyczącą właściwości roślin znam, ale chciałam się przekonać, jak to wygląda w praktyce. Narwałam sporo roślin i później próbowaliśmy ich z mężem w kuchni jako dodatki do potraw – mówi pani Ewa. – Podobne umiejętności zdobywaliśmy kiedyś w harcerstwie. Szliśmy do lasu na 3 dni i musieliśmy sobie radzić i radziliśmy sobie – przyznaje pan Andrzej, mąż pani Ewy. Dziś młodzież z miasta mogłaby mieć z tym kłopoty. Choć nie wszyscy. – Często wybieramy się z dziećmi do Puszczy Kampinoskiej. Niedawno nawet spędziliśmy noc w obozie. To było niesamowite doświadczenie – relacjonuje pani Ula, której nastoletni syn wcześniej uszczelniał drewniane chaty obozowiska mchem.  

Zwieńczeniem leśnej eskapady w poszukiwaniu jadalnych korzonków była degustacja znalezionych w plenerze smakołyków. Wcześniej instruktor pokazał, jak myć ręce... w spienionym soku z mydelnicy lekarskiej. – Czy można ugotować wodę w drewnianym pojemniku? Można! – zaskakuje nas instruktor. Tajemnica tkwi w różnicy temperatur. Woda wrze w 100 st. C, drewno pali się w 400 st. C, a ogień rozpala się do 900 st. C. Woda chłodzi drewno od środka i zanim zajmie się ogniem – płyn zdąży się zagotować. By to udowodnić, instruktor wyciąga drewniane naczynie. Właściwie jest to około dwudziestocentymetrowy fragment wyżłobionego w środku pnia. Fakt, że nie jest to zwykła kłoda zdradzały dwa krzyżujące się nacięcia, przez które wlewa się płyn. – Teoretycznie wodę można zagotować nawet w kartce papieru – przekonuje Łukasz Tulej. Tego jednak nawet nie próbujemy. Za to lipowe naczynie ląduje nad niewielkim ogniskiem rozpalonym w pryzmie piachu. Niestety, czas gonił, więc ostatecznie wywar zabulgotał w metalowym kubku nad palnikiem gazowej kuchenki. Każdy chętny miał więc sposobność spróbowania korzonków nie tylko na surowo, ale także ugotowanych. Jak smakowały? To oczywiście kwestia indywidualnych preferencji. Mi niewątpliwie apetyt zaostrzyła dwugodzinna wędrówka po lesie, ale muszę przyznać, że lekko pikantne, wyraziste smaki korzonków to coś, co moje podniebienie polubiło. Jako dodatek do sałatek czy zup – idealne. 

Kurs korzonkowy był ostatnim z serii warsztatów i prelekcji, jakie odbyły się w ramach „Misji las”. Wcześniej można było m.in. wybrać się na „Spacer botaniczny” czy zajęcia „Odżyw się w lesie – warsztaty kuchni ziołowej”. Wówczas uczestnicy dowiadywali się, które z roślin polnych i leśnych są jadalne i co z nich można upichcić. Pod okiem prowadzącej spotkania Marzeny Wawrzaszek poznawano m.in. przepisy na pesto z liści podagrycznika lub pokrzywy z ryżem, podpłomyki na mące z sosny z dodatkiem konfitury z dzikiej róży czy kawę z korzenia cykorii podróżnika.

Umiejętności, które mogą się przydać w podbramkowej sytuacji rozwijało też szkolenie kondycyjne dla kobiet na specjalnie zbudowanym leśnym torze przeszkód. Inspiracją były treningi kandydatów na skoczków w słynnym Małpim Gaju. Choć po kilkugodzinnych warsztatach trudno być mistrzem survivalu, zajęcia z pewnością zwracają uwagę na rzeczy, o których w czasie pokoju nie myślimy, zapominając, że takie umiejętności przetrwania z dala od ciepłego domu i pełnej lodówki mogą się nam jeszcze przydać.

Autor: Aleksandra Zborowska