
Współczesna nauka mówi nam o drzewach inaczej niż zwykliśmy je odbierać. Dzięki książkom m.in. Petera Wohllebena zrozumieliśmy, że drzewa, choć z jednej strony tak od nas odmienne, są żywymi i podobnymi nam organizmami. Posługują się swoistymi zmysłami, komunikują się między sobą i prowadzą życie społeczne. Mając tę świadomość, lepiej rozumiemy ich potrzeby.
Tym, co nas i inne zwierzęta od drzew wyraźnie odróżnia, są ich osiadły tryb życia i samożywność. I to właśnie te właściwości sprawiają, że drzewa wykształciły specyficzne mechanizmy. W uproszczeniu możemy powiedzieć, że drzewa same sobie wytwarzają warunki do życia, bo nie mogą się przemieścić. Jedną z form przystosowania się roślin do życia jest przebarwianie się liści i ich zrzucanie na okres spoczynku. Przybliżył nam to Mateusz Korbik, dendrolog ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, który bada miejskie drzewa, obserwuje zachodzące w nich procesy i szuka sposobów na poprawę ich dobrostanu w ekstremalnych warunkach miejskich.
– W trakcie sezonu wegetacyjnego drzewa pobierają potrzebne do prawidłowego rozwoju i wzrostu związki, które biorą udział w tworzeniu się m.in. liści. Wraz ze zbliżającym się zimowym spoczynkiem liście opadają, po czym rozpoczyna się ich rozkład, który prowadzi do częściowego odzyskania przez podłoże wcześniej pobranych składników. Liście są więc naturalnym nawozem, który dodatkowo wpływa pozytywnie na funkcjonowanie gleby – warstwa liści stanowi miejsce życia tysięcy mikroorganizmów, które wpływają na jej jakość. W mieście, gdzie warunki siedliskowe są zwykle bardzo niekorzystne dla wzrostu drzew, każde wygrabienie liści (poza nielicznymi przypadkami) wyłącznie je pogarsza. Na szczęście coraz więcej zarządców nie traktuje opadłych liści jak śmieci i rozumie, jak ważne jest ich pozostawianie.
Kasztanowce, orzechy włoskie i dęby czerwone
Przyroda w miastach jest przekształcona, więc są pewne wyjątkowe sytuacje, kiedy obecność liści pod drzewami działa niekorzystnie. To liście kasztanowców, w których zimują poczwarki szrotówka kasztanowcowiaczka, motyla będącego utrapieniem samych drzew oraz opiekujących się nimi ogrodników.
Przeciwwskazaniem dla niegrabienia liści są też niektóre patogeny. Wyjątki są też wśród drzew zdrowych: liście niektórych obcych gatunków mają właściwości alleopatyczne, tzn. wydzielają do podłoża toksyny, które hamują wzrost innych gatunków. A że nie mają u nas naturalnych „konsumentów”, to także bardzo wolno się rozkładają. Ale podkreślmy: to pojedyncze odstępstwa. Oprócz nich w Polsce rośnie około dwustu – w większości liściastych – rodzimych gatunków drzew i krzewów. Grabić liście powinno się też z okolic solonych dróg. Można też oczyszczać nawadniane i nawożone trawniki, ale pomyślmy, czy przy deficycie zasobów może będzie taniej i zdrowiej zamienić je, chociaż częściowo, na kwietne łąki.
Grabienie czy grabież?
Systematyczne wygrabianie liści sprawia, że gleba staje się jałowa. Co gorsza, pozbawione mikroelementów podłoże nie jest jedynym czynnikiem stresowym dla miejskich drzew.
W milczeniu znoszą też zalewanie korzeni betonem, nieprawidłowe przycinanie, prace budowlane bez skutecznych zabezpieczeń, rozjeżdżanie, zadeptywanie, solenie dróg, rany od kosiarek i w końcu suszę.
Na wiele z tych czynników nie mamy bezpośredniego wpływu, ale tym prostym działaniem, a właściwie zaniechaniem, jakim jest pozostawienie liści, możemy wydatnie polepszyć jakość życia nie tylko drzew, ale też całej flory, fauny i grzybów. Tymczasem można odnieść wrażenie, że opadłe liście są dla wielu budzącym się jesienią upiorem, jakby na dowód popularnej ostatnio tezy, że ludzkość dopadł syndrom biofobii, powodującej irracjonalny lęk przed wszystkim, co żyje; jednocześnie walające się butlki, pety, a ostatnio maseczki stają się dla nas niewidzialne.
Nie chodzi tu jednak wyłącznie o źródło pożywienia. Liściasta ściółka spowalnia utratę wody i jest miejscem do życia tysięcy organizmów, które poprawiają strukturę gleby. Zapobiega przy tym ubijaniu jej wierzchniej warstwy, tej, która transportuje do korzeni tlen i wodę. Liście spadają więc nie jako coś zbędnego, uboczny produkt przemiany materii, który musimy zgarnąć i zutylizować. Ich miejsce jest pod drzewem.
I teraz spójrzmy na schyłek jesieni wokół swojego bloku. Gdzie są liście? Zalegają w plastikowych workach (które nigdy się nie rozłożą), są zrzucane do kontenerów przez zmachanych gospodarzy. Czy są w naszym sąsiedztwie jakieś drzewa, które mają swój zimowy zapas, czy ograbiono je ze wszystkiego? I nie mają jak uciec w bardziej żyzne miejsce, na przykład do jednego z bielańskich parków, z których dzięki bielańskim urzędniczkom jesień nie jest wywożona na taczkach.
Bielany w awangardzie
Nasza dzielnica była jedną z pierwszych, w których kilka lat temu rozpoczęto tzw. ekstensywną (jako przeciwieństwo intensywnej) pielęgnację terenów zieleni. Polega ona przede wszystkim na ograniczaniu koszenia i zachowywaniu ściółki z opadłych liści. Efekty tych działań możemy zobaczyć przede wszystkim w parkach, ale też w zieleni przyulicznej. Inicjatorką tych działań jest Anna Piasecka-Bulwan, pracowniczka Wydziału Ochrony Środowiska UD Bielany. – Postawiliśmy na naturalne procesy i odeszliśmy od całkowitego wygrabiania liści. Po kilku sezonach przemyślanych zaniechań widzę, jak przyroda, uśpiona przez wieloletnie, intensywne porządki, odżywa. Drzewa i inne rośliny lepiej znoszą suszę, gleba jest odżywiona, więc przybywa w niej coraz to nowych organizmów. Zależy nam, by te dobre praktyki przejmowali inni zarządcy. Skorzysta na nich osiedlowa zieleń. Staramy się też edukować. Razem z Pauliną Szczuczko-Jędruszak przygotowujemy przyrodnicze publikacje edukacyjne, zapraszamy przedszkolaki do wspólnego budowania dla jeży kopczyków z liści, organizujemy spacery dendrologiczne, ustawiamy tablice edukacyjne. Świadomość mieszkańców jest dziś znacznie wyższa. Pani Anna podpowiada, że jeżeli mamy opór przed zostawieniem całej masy zrzuconej przez drzewa, zostawmy chociaż część, ale dokładnie tam, gdzie spadły. Zebrane w pryzmę pod drzewem nie odżywią korzeni, lecz będą zalegać na pniu, który nie jest do tego przystosowany, co może drzewu zaszkodzić. Dobrą praktyką jest wmiatanie zbędnych liści pod rozłożyste krzewy, a wiosną przenoszenie ich resztek do kompostownika.
Rekultywacja gleby, czyli postępowanie dowodowe
Podłoże w miastach składa się głównie z piasku, gruzu i śmieci, ze znikomej warstwy organicznej i ubogiej trawy na wierzchu. Powodem tego są dziejowe zawieruchy, ale także trwające przez dekady rabunkowe utrzymanie zieleni: intensywne koszenie i wywożenie pokosu, wygrabianie liści i gałązek oraz przeorywanie gleby podczas kolejnych inwestycji. W mieście gdzieniegdzie mamy glebę tak jałową, że od dziesięcioleci zamierają kolejne nowe nasadzenia drzew, a osobniki starsze źle reagują na suszę. Jednym z takich miejsc jest przyuliczny pas zieleni na Gwiaździstej. W 2018 roku Tomasz Niewczas, miejski ogrodnik, opiekujący się żoliborskimi drzewami, rozpoczął tu eksperyment. – Teren otoczyliśmy płotkiem, a w środku usypaliśmy ok. 40-centymetrową warstwę liści zgrabionych z różnych miejsc w dzielnicy. Przez całą zimę ziemia była przykryta wilgotną warstwą mulczu (materii organicznej), który zaczął się rozkładać. Strukturę gleby mechanicznie poprawiły „robaki”, wilgoć przyciągnęła grzyby (ich wysyp nastąpił już po roku kompostowania) i mikroorganizmy fauny glebowej. Te z kolei jeszcze mocniej zatrzymywały wodę w glebie, a do tego, wchodząc w symbiozę z korzeniami drzew, poprawiły warunki ich życia. Choć w glebie nadal był deficyt azotu, pierwiastka budulcowego roślin, jej skład odczuwalnie się poprawił. Po trzech sezonach kompostowania gleba zupełnie inaczej pracuje. W suche i upalne lato to jedyne miejsce, gdzie jest chłodno i wilgotno, mimo że nikt tu nigdy nie podlewał. Kiedy dookoła wszystko schło, lipy przy Gwiaździstej, które zawsze reagowały na suszę jako pierwsze drzewa w dzielnicy, wyraźnie mają się lepiej. Ściółka nie tylko retencjonuje wodę, ale i tworzy ochronny filtr przed wyjaławiającym promieniowaniem UV. A dzięki temu, że materia organiczna coraz mocniej tętni życiem, z każdym rokiem liście rozkładają się coraz szybciej.
Życie z gnicia
Koronny argument wielu gospodarzy to ten, że liście gniją. Sugerują tym samym, że „zgnilizna” jest jakąś chorobą, której trzeba zapobiegać – grabiami i taczką. A rozkład opadłych liści jest etapem odwiecznego obiegu materii organicznej w przyrodzie, jednym z procesów użyźniania gleby, która żywi rośliny. Autorami tego rozkładu są bezkręgowce i drobnoustroje, w tym grzyby. Dżdżownice kalifornijskie w moim domowym wermikompostowniku wprost rzucają się na przegniłe liście, które im przynoszę. Jesienna ściółka jest bazą pokarmową dla rodzimych dżdżownic, jednego z przysmaków jeży, które szykują się już do zimowego snu (wbrew miejskiej legendzie jeże to mięsożercy z krwi i kości: nie jedzą jabłek!). To też cenna spiżarnia dla ptaków i źródło pokarmu dla wielu organizmów żyjących w glebie, daje zimowe schronienie płazom, owadom (w tym larwom motyli), jest też bankiem nasion. Chroni rośliny, ich korzenie i nasiona oraz organizmy żyjące w glebie przed suszą i mrozem.
Domek dla jeża od matki natury
Na skrawku zieleni położonym u zbiegu ul. Perzyńskiego i Magiera od lat funkcjonuje dziki parking. W toku przygotowań do trwającej właśnie przebudowy drogi rowerowej wykonano ekspertyzę przyrodniczą, która stwierdziła tu występowanie siedliska jeży europejskich. Od tamtej pory dzielnicowe ogrodniczki zgrabione liście usypują w kopczyki, by zapewnić zwierzętom bezpieczne miejsce zimowania. Bądźmy jak ogrodniczki! To od nas zależy, czy jeże przetrwają zimę. Jeżeli schronią się w przygotowanych do wywózki liściach, wyrzucimy je razem z nimi do kontenerów, narażając na śmierć. Kiedy jeż wybudzi się z letargu, traci zapasy, które zgromadził do przetrwania zimy, więc mocno spadają jego szanse na przeżycie.
Zakazane dmuchawy
Jesienią 2020 r. Sejmik Województwa Mazowieckiego podjął uchwałę (nr 115/20), która ma m.in. na celu ograniczenie wtórnej emisji pyłu. Zakazuje ona używania spalinowych i elektrycznych dmuchaw do liści – jednych ze sprawczyń wzbijania osiadłego już pyłu i zanieczyszczeń – we wszystkich gminach województwa mazowieckiego. Zakaz dotyczy wszystkich zarządców terenów publicznych i niepublicznych.
Nie znalazłam słabych punktów zostawiania liści w spokoju. Złośliwi mówią, że na grabieniu zależy głównie tym ludziom, którzy dostają za nie pieniądze. Efekt jest taki, że jesienią z budżetów spółdzielni i wspólnot (czyli z pieniędzy mieszkańców) finansujemy degradację własnego otoczenia, żeby przez to musieć potem dopłacać do jego utrzymania. Przerwijmy to błędne koło!
Źródła:
materiały akcji społecznej wrocławian „Liść to nie śmieć”; portal naukawpolsce.pl; profile FB „Zielony Żoliborz” i „Miejska partyzantka ogrodnicza”; Piotr Tyszko-Chmielowiec: Jak mówić o drzewach, w Drzewa cenniejsze niż złoto, Milanówek 2022;konsultant dendrologiczny Mateusz Korbik.
Autor tekstu: Agnieszka Gołębiowska