W kwietniu w jednym z bloków Słodowca administrator założył kratki na otwory wentylacyjne. Gdyby nie interwencja mieszkańców, swoje miejsce do życia straciłoby kilka gatunków ptaków. W ten sam sposób dostęp do siedlisk odcięto na wielu budynkach osiedla Piaski. To niestety wciąż przykra codzienność naszych skrzydlatych sąsiadów, tych, które w ślad za człowiekiem zaadaptowały się do życia w miejskim krajobrazie.
Budynki i infrastruktura są dziś w miastach najważniejszymi siedliskami nawet kilkunastu gatunków ptaków i nietoperzy. Na swojej stronie pisze o tym GDOŚ, naczelny organ ochrony środowiska, więc zwierzęta mają na to papiery! Na stałe przeniosły się do budynków wróble, jerzyki czy pustułki, inne – szpaki, kawki, mazurki czy sikory widujemy również w coraz trudniej osiągalnych dziuplach drzew lub w nadrzewnych skrzynkach lęgowych. Co jakiś czas zaskakuje nas kolejny gatunek: nie dziwią już gołębie grzywacze czy wrony siwe wychowujące potomstwo na gzymsach i parapetach. Nie mają znaczenia wysokość budynku, jego wiek, stan techniczny i materiał budowlany. Dlatego w prawie każdym są jakieś siedliska.
Najbardziej dla nas oczywiste ptasie squaty to stropodachy, przestrzenie między ostatnią kondygnacją i dachem, z kuszącymi otworami wentylacyjnymi, przez które łatwo dostać się do bezpiecznej kryjówki. Małe ciałko modraszki czy karlika bez problemu wślizgnie się przez kratkę, nawet kiedy ma ona wyłamany tylko jeden szczebelek. Ale atrakcyjne szczeliny mogą skrywać się w każdym punkcie budynku: pod dachem, pod parapetami, w obrębie balkonów i loggii, przy klimatyzatorach, w ubytkach warstwy styropianowej, przy rynnach i rurach spustowych na całej ich długości. Drapieżnym pustułkom odpowiadają okienka strychowe, dlatego tak chętnie wprowadzają się one do „Piechotkowych” bloków. Ptasie gniazda znajdujemy też w latarniach, na bilbordach, słupkach ogrodzeniowych, neonach...
Bielańskie przypadki pokazują, że mimo rosnącej świadomości zwierzęta w bliskim sąsiedztwie wciąż bywają przez ludzi traktowane jak przykra przypadłość czy też efekt zaniedbania, przez które w budynku „zalęgły się ptaki„. A w tak silnie zmienionym przez ludzi krajobrazie one po prostu nie mają wyboru. Nim zorientowaliśmy się, że mieszkamy z nimi „przez ścianę”, ociepliliśmy i odnowiliśmy wiele budynków. Dlatego cieszy, że coraz bardziej otwieramy się na bliską obecność ptaków i zapraszamy je do komfortowych skrzynek lęgowych, jednak nie możemy przy tym pomijać ochrony zwierząt podczas codziennej eksploatacji. Nam i zwierzętom pomagają w tym przepisy prawa.
Słodowiecki blok jest prawdziwym ptasim squatem. Przez cały rok przewijają się tu wróble, mazurki, jerzyki, kawki, gołębie, szpaki. Są tu albo jednocześnie, albo na zasadzie, kto pierwszy, ten lepszy; swoimi „dziupelkami” też się wymieniają. Tylko jerzyki nie idą na żadne kompromisy. Do stropodachu ptaki dostają się nie tylko przez otwory wentylacyjne, ale i przez szczeliny, które utworzyły się pod dachem. Dzięki wsparciu urzędniczek z dzielnicowego Wydziału Ochrony Środowiska i Ekopatrolu Straży Miejskiej udało się doprowadzić do zdjęcia kratek i ptaki mogły szczęśliwie wrócić do swoich domów.
Nie ma w naszym prawie żadnego zapisu, który wyłącza ochronę zwierząt w określonych porach roku. Są w nim jedynie odstępstwa, takie jak usunięcie między 16 października a końcem lutego, bez zezwolenia organu ochrony środowiska, materiału gniazdowego (gałązek, siana, mchu, piór etc.) ze skrzynek lęgowych oraz z budynków i terenów zieleni, jeżeli stwarza on zagrożenie. Możemy też zniszczyć gniazdo lub siedlisko gołębi, kiedy nie ma w nich jaj i piskląt, a u tych miejskich surwiwalowców mogą one być o każdej porze roku. Ale miejsca zajmowane przez gołębie często są również siedliskami gatunków, których odstępstwa nie dotyczą. Tak właśnie jest w naszym słodowieckim bloku. Widzimy więc, że gniazdo i siedlisko to dwa różne pojęcia i są przez prawo odmiennie traktowane. Siedlisko jest przestrzenią, w której gniazdo zostało zbudowane. A zwierzęta, podobnie jak my, korzystają ze swoich domów nie tylko wtedy, kiedy wychowują potomstwo. Są one dla nich sypialnią, bezpiecznym azylem, kryjówką dzienną lub hibernacyjną i ma to odzwierciedlenie w chroniącym je prawie.
Zaślepienie takiej szczeliny może oznaczać dla zwierząt okrutną śmierć lub stres, który zachwieje ich życiowym cyklem; może narazić je na okaleczenie, gdy będą desperacko próbowały dostać się do siedliska. Zniszczą elewację lub ponownie wyrwą kratkę wentylacyjną. Mamy więc co najmniej dwa powody, by o to zgodne sąsiedztwo zadbać.
Czy to znaczy, że w bloku nie możemy niczego zrobić? Możemy, ale respektując prawo i nie przeceniając swoich umiejętności wykrywania zwierząt. Niezbędne są tu fachowe oko, doświadczenie i sprzęt. Pod kątem opinii przyrodniczych budynki są obserwowane o różnych porach dnia. Lornetka to mało: w wykrywaniu nietoperzy pomagają detektor ultradźwięków czy kamera termowizyjna, a ornitolodzy i chiropterolodzy (specjaliści od nietoperzy) z rusztowań sprawdzają szczeliny kamerą endoskopową. Przeszukują strychy i – jeśli to możliwe – stropodachy. Nie możemy więc ochrony zwierząt powierzyć budowlańcowi czy alpiniście, który zakłada kratki, bo dla zwierząt skończy się to tragicznie, a nas odwiedzi inspektor nadzoru budowlanego z decyzją wstrzymującą prace. A dla zachowania dobrosąsiedzkich stosunków będzie ładnie nie zostawiać ptaków bez dachu nad głową.
Autor: Agnieszka Gołębiowska